Express-Miejski.pl

Przepowiadacz śmierci - część pierwsza

Poczuł delikatne ukłucie w okolicach łydki. Najpierw jedno, potem drugie i coraz wyżej. Wiele ukłuć na obu nogach. Nie raz mu się zdarzało, że po ciężkim, meczącym dniu, kiedy już leżał sobie spokojnie, regenerując siły, czuł jakby tysiące mrówek przechodziło po jego nogach. Jednak tym razem było to coś innego.

Czuł się coraz słabszy, jakby jakaś nieznana siła wysysała z niego życie.
Postanowił sprawdzić co tak naprawdę dzieje się z jego nogami.

Pierwsze dwie próby odsłonięcia kołdry były nieudane, po prostu brakowało mu sił.
W końcu, za trzecim razem, udało  się i widok, który się ukazał wprawił go w osłupienie. Oto ogromne  pijawki przyssane do obu nóg pracowicie spijały jego krew.

Nadludzkim wysiłkiem udało mu się strącić jedną z nich, ale w jej miesiące natychmiast pojawiały się trzy nowe. Podobnie, gdy jakaś napełniona już jego krwią odpadała,  jej miejsce zajmowany dwie, trzy nowe. Nie potrafił w żaden sposób zrozumieć skąd one się tu wzięły. Nie miał innego wyjścia, jak tylko szybko coś z tym zrobić. W przeciwnym wypadku groziła mu śmierć z powodu upływu krwi.

Nagle, zza drzwi dobiegły go jakieś dźwięki. Wyraźnie słyszał pojedyncze głosy  i tony jakiejś muzyki.

Więc nie wszystko jeszcze stracone - pomyślał - Wystarczy tylko krzyknąć, wszcząć alarm  i zostanę uratowany.

Próbował krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle, Ponownie zebrał wszystkie pozostałe  w sobie siły, ale wydobył z siebie tylko ledwie słyszalny szept.
Więc to już jest koniec ?

Obudził się  cały zlany potem.
Natychmiast gwałtownym ruchem zerwał kołdrę, ale nie znalazł żadnych śladów pijawek.

Z ulgą zrozumiał, że to był tylko zły sen. 
Czy aby na pewno tylko zły sen? A jeżeli to kolejna przepowiednia ?
Może i tak , ale przecież nigdy dotychczas nie widział twarzy.  Tym razem jednak wyraźnie widział twarz, w dodatku była to jego własna twarz.
A więc, jeżeli – rozmyślał- to ile miał czasu : trzy tygodnie, miesiąc?

Do rana już nie zmrużył oka. Powoli przypominał sobie historię swoich proroczych snów.

Wszystko zaczęło się jakieś osiemnaście- dwadzieścia miesięcy temu. Dokładnie nie pamiętał. Nie przywiązywał wtedy do tego wszystkiego takiej wagi jak dzisiaj.
Chociaż bardzo wiele razy zadawał sobie pytanie dlaczego to właśnie jemu nagle zaczęły się przytrafiać te wszystkie koszmarne historie, nigdy nie znalazł na nie odpowiedzi. Po prostu musiał się z tym pogodzić i próbować jakoś z tym żyć.
Nigdy  nie zapomniał swojego pierwszego snu, który bezskutecznie wiele razy próbował wyrzucić z pamięci.  Był to bowiem najbardziej okrutny i krwawy sen w jego życiu.

Śniła mu się okropna śmierć młodego człowieka, którego twarzy nie mógł dostrzec.
Człowiek ten został zmiażdżony przez kombajn zbożowy.

Mniej więcej cztery tygodnie później miał kolejny, podobny, choć dużo łagodniejszy,  sen. Tym razem chłopiec spadł z roweru i uderzył głową o asfalt. W tym śnie także nie mógł dostrzec twarzy ofiary. Minął miesiąc i znowu sen. I znowu okrutny. Kobieta ginie stratowana przez byka. Jej twarzy także nie zobaczył.
Wtedy po raz pierwszy zaczął się zastanawiać dlaczego miewa sny, w których widzi śmierć zupełnie nieznanych mu osób.

Trzy tygodnie później zdarzyło się coś, co  na zawsze odmieniło jego życie i jego stosunek do snów.  Czekając w kolejce do dentysty, przeczytał leżącą na stole gazetę. Na jej piątej stronie znalazł krótką notatkę o osobliwej śmierci młodej kobiety. Otóż zginęła ona przygnieciona przez sztucznego byka służącego do zabawy w jednym z nocnych lokali. Informacja jaką przeczytał skojarzyła mu się z ostatnim jego snem- kobieta, byk, śmierć. 

Te same składniki, nie pasowało tylko przygniecenie i sztuczność byka. Przecież stratowanie przez żywego byka nie jest tym samym co przygniecenie przez maszynę. Jednak ta sprawa nie dawała mu spokoju. Postanowił ją wyjaśnić i zaraz po wizycie u dentysty udał się do miejskiej czytelni w celu przejrzenia starych gazet. Ponieważ musiał przejrzeć gazety   z okresu ostatnich trzech miesięcy, a do zamknięcia czytelni zostało już nie wiele czasu, całą operację musiał odłożyć na następny dzień.

Przed spaniem zażył kilka tabletek, które zapewniły mu w miarę spokojną noc. Dzień niestety nie był już taki anielski. Od samego rana gnębiła go jedna myśl, że to wszystko, co do tej pory śnił było prawdziwymi zdarzeniami. Nie mogąc skupić się na pracy wyszedł z biura wcześniej i od razu popędził do czytelni. Po dwóch godzinach żmudnych poszukiwań znalazł bardzo ciekawą wzmiankę o śmierci młynarza zmiażdżonego przez urządzenie do mielenia zboża.
Znowu dużo wspólnego z pierwszym snem- pomyślał- ale czy były to jednakowe przypadki?

Miał  wątpliwości, które mogło rozwiać tylko znalezienie informacji dotyczącej trzeciego snu. Bardzo długo szukał, przeglądał kolejne gazety i nic. Już zaczęto wypraszać czytelników, kiedy jego wzrok padł na wcześniej przegapioną notatkę. Na jednym placów zabaw szesnastoletni chłopiec spadł ze zjeżdżalni dla maluchów głową na dół. Czynnikiem intrygującym okazało się przebywanie prawie dorosłego mężczyzny w miejscu  przeznaczonym dla dorosłych.

Pozbierał swoje notatki i nie przekonany o prawdziwości swoich snów udał się do domu w celu przeprowadzenia dokładnej analizy zebranych danych.

 Za prawdziwością snów przemawiały dwa bardzo mocne argumenty.

 Jedność czasu. Wszystkie wynotowane wypadki miały miejsce mniej więcej cztery tygodnie po objawieniach sennych.

Podobieństwo. Zdarzenia ukazane w snach i te wyczytane w gazetach różniły się w zasadzie tylko kilkoma szczegółami. Wręcz mógł  zaryzykować twierdzenie, że zdarzenia ukazane w snach były metaforycznym przedstawieniem prawdziwych zdarzeń.

A jednak ciągle zadawał sobie pytanie  dlaczego tak nagle stał się projektorem i odbiorcą cudzych nieszczęść.

Gdyby jeszcze wiedział o kogo chodzi, mógłby jakoś tym śmierciom zaradzić. Nawet był by w stanie zrozumieć sens tych snów. Jednak  zawsze ginące w jego snach osoby były bezimienne , pozbawione twarzy.

Postanowił więc nie przejmować się tym wszystkim i dobrze przeanalizować następny sen, jeżeli taki w ogóle będzie.

W końcu się doczekał. Zaraz po przebudzeniu dokładnie zapisał wszystko to, co zapamiętał , nawet najdrobniejsze i z pozoru błahe szczególiki.

Rano po dokładnej analizie przedziwnego przypadku doszedł do wniosku, że może tej śmierci zapobiec. Oto pod mężczyzną w średnim wieku łamie się czereśniowa gałąź, w skutek czego spada on do rzeki i ginie.

Z dokonanej analizy wynikało, że ofiara mieszkała w jego rodzinnym domu. Postanowił więc zaryzykować i uratować tego mężczyznę przed śmiercią.

Wziął jeden dzień wolnego i natychmiast udał się do miejsca urodzenia. W mieszkaniu numer 3 znalazł rodzinę człowieka ze snu. Przyjęła go  żona i po wysłuchaniu ostrzeżeń jako chorego umysłowo po prostu wyrzuciła go za drzwi.

Kolejne dni głównie spędził na dokładnym wertowaniu gazet. Niestety nic ciekawego nie znalazł.

Równo, cztery tygodnie po śnie zadzwonił telefon.

Podniósł słuchawkę i usłyszał potok różnorodnych wyzwisk. Najczęściej powtarzającym się było przekonanie rozmówczyni o jego niepoczytalności i zagrożeniu, które  stanowił dla innych ludzi. Domyślił się tylko  , że autorką telefonu mogła być żoną miłośnika czereśni.

W celu sprawdzenia podejrzeń zadzwonił do przyjaciela z dzieciństwa, który mieszkał w rodzinnym miasteczku. Widomości jakie przekazał kolega  nie napawały optymizmem.

Mianowicie w miejscowości tej znajdował się olbrzymi park czereśniowy. Położony on był na drugi brzegu dużej rzeki przepływającej przez miasto. Jedyna droga do parku  wiodła przez stary, drewniany most, regularnie co dziesięć lat konserwowany i naprawiany.

Feralnego dnia bohater snu, którego wszyscy znali z tego, że był największym wrogiem warzyw i owoców, nagle udał się na czereśnie . Nawet zdołał  namówić do tej wyprawy trzech kolegów. W momencie kiedy przechodzili przez most, który notabene był miesiąc wcześniej remontowany,  załamała się pod nim  deska i spadł prosto w otchłań rzeki.

Więc to była prawda. Jego sny przepowiadały śmierć. 

Długo po tych wiadomościach nie mógł znaleźć sobie miejsca . Uczucie niepokoju potęgowały  telefony codziennie otrzymywane od pogrążonej w żałobie wdowy. Obwiniała jego  za śmierć męża. Nazywała nawet Jonaszem. Bo niby jakim cudem- uzasadniała- ktoś nie znoszący owoców, nagle wybiera się na wyprawę po czereśnie.

Popadł w marazm. Przestały interesować go dalsze sny, nie próbował już więcej nikomu pomóc.

Z apatii wyrwał go dopiero ostatni sen.
Jego własna śmierć.
Jeżeli to prawda- rozmyślał- to pozostało  około czterech tygodni na uporządkowanie wszystkich spraw. A może- zastanowił się- znając datę i sposób śmierci uda  się od niej uciec.

Ale sposób śmierci, metaforyczne przedstawienie zgonu. Mógł tylko przypuszczać, że umrze z powodu upływu krwi, gdzieś niedaleko ludzi. A to nie dawało podstaw do jej  uniknięcia. Nie pozostało mu więc nic innego jak tylko powolne szykowanie się na śmierć.

Postanowił do końca spróbować normalnie żyć, spełnić kilka swoich marzeń, na które do tej pory nie miał czasu lub możliwości.

Szansa na spełnienie  największego z nich zdarzyła się jeszcze tego samego przedpołudnia.

Od zawsze jego największą pasją była muzyka klasyczna. Zaczynał od baroku, później  pieśni maryjne, Paganini i wybrane opery. Największe wrażenie wywarła na nim muzyka dawna. Uwielbiał muzykę dworską, jednak największe wrażenie robiły na nim msze gotyckie oraz śpiewy gregoriańskie.

Jakieś dziesięć, może jedenaście lat temu jedna z firm fonograficznych nagrała pieśni pochodzące z jednego z najstarszych zakonów benedyktyńskich w Europie.
Mnisi oskarżyli wydawnictwo o kradzież utworów. Wyrok sądowy nakazał zniszczenie wszystkich  nagranych już płyt. Zniszczono wszystkie, oprócz obejmującego kilkadziesiąt płyt tak zwanego próbnego tłoczenia.

Kilka lat później przypadkiem usłyszał parę nagrań pochodzących z tej płyty. I  postanowił wtedy  za wszelką cenę, wszelkimi, nawet niedozwolonymi przez prawo metodami, zostać jej szczęśliwym posiadaczem.

Jednak wszystkie podjęte dotychczas działania nie przynosiły skutku.
Aż do dnia dzisiejszego. Oto bowiem w czasie przerwy śniadaniowej otrzymał telefon .

- Czy jest pan wciąż zainteresowany produktem delta? Jeżeli tak, to czekam na pana o godzinie szesnastej pod „Białymi Różami”.

„Białe Róże” nieduża kawiarenka położona przy równoległej ulicy do jego biura. Na dojście tam potrzebował około trzydziestu minut. Istniała również krótsza droga  prowadząca przez dawny park zamieniony teraz na olbrzymi plac budowy wielkiego kompleksu sportowo- rekreacyjnego.

Nie mógł się doczekać godziny, w której spełni się jego największe marzenie.
Tak czekał, aż w końcu przegapił godzinę wyjścia z pracy. Wyszedł, a właściwie wybiegł kwadrans później niż zaplanował. 

Nie miał już  innego wyjścia jak tylko przejść skrótem przez plac budowy. Bardzo nie lubił tędy chodzić. Korzystał ze skrótu tylko w nagłych przypadkach, a to był nawet bardzo nagły przypadek. Tajemniczy głos ze słuchawki nakazywał punktualność.

Był już w  połowie drogi, kiedy zobaczył grupę mocno kłócących się ludzi. Zajmowali oni  całe przejście. Kiedy próbował ich ominąć nagle ziemia, po której stąpał obsunęła się  pociągając go ze sobą  w dół.

Ocknął się w głębokim na  dziesięć metrów wykopie. Spróbował się poruszyć, odpowiedział mu przenikliwy ból nóg. Spojrzał w ich kierunku  i ujrzał w nienaturalny sposób powyginane nogi i wciąż powiększającą się kałuże krwi Czuł się  coraz słabszy.

Z góry dochodziły do niego odgłosy kłótni. Ratunek był na wyciągnięcie ręki.
 Wystarczyło tylko krzyknąć. Zebrał w sobie wszystkie siły , ale z jego gardła wydobył się tylko ledwo słyszalny jęk.

A więc to już jest koniec? – pomyślał.
I wtedy przypomniał sobie słowa tajemniczego rozmówcy.

- Ale pan wie, że ta płyta zabija? Wszyscy , którzy jej słuchali, giną w dziwnych wypadkach. Wcześniej śnią o śmierciach innych wielbicieli tych nagrań.
- A pan. Pan się nie boi?
- Ja jestem tylko pośrednikiem.

Krzysztof Cwynar

2

Dodaj komentarz

Dodając komentarz akceptujesz regulamin forum

KOMENTARZE powiadamiaj mnie o nowych komentarzach

  • Przepowiadacz śmierci - część pierwsza

    2009-07-10 15:53:52

    Krzysztof Cwynar

    Poczuł delikatne ukłucie w okolicach łydki. Najpierw jedno, potem drugie i coraz wyżej. Wiele ukłuć na obu nogach. Nie raz mu się zdarzało, że po ciężkim, meczącym dniu, kiedy już leżał sobie spokojnie, regenerując siły, czuł jakby tysiące mrówek przechodziło po jego nogach. Jednak tym razem było to coś innego.

  • 2009-07-22 18:37:00

    gość: ~anulka

    eh jednym tchem..

  • 2009-07-22 19:27:12

    gość: ~ddd

    ostatnio dodany post

    bardzo dobre, trzyma w napięciu i ... aż chce się wiecej? bedzie wiecej? czy z tego zrobi się jakiś cykl?

REKLAMA